Płynąc, patrzył dokoła – pod molo, na plażę, w mrok.
Nigdzie ani śladu kobiety w czerwonej sukience. W ogóle nikogo. Odwróciwszy się, popatrzył na wszystkie strony. Na darmo. Gdzie ona się podziała? Nad głową Bentza krzyczeli ludzie. Pozwolił, by przypływ zepchnął go pod molo. Płynął, szukając jakiekolwiek śladu. Rozglądał się. Plaża pusta. Nikt nie wisi pod molo, a w wodzie był tylko on. – Jennifer! – zawołał, przykładając zwinięte dłonie do ust. Jego głos niósł się dziwnym echem po wodzie, między słupami podtrzymującymi molo. Przywarł do pnia oblepionego skorupiakami, czekał, aż się pojawi, dyszał ciężko, zaklinał ją w myślach: Chodź, chodź, chodź! – Jennifer! Wypluł morską wodę z ust. Otaczał go zapach oceanu, mokre ubranie poruszało się w rytm fal. Niczego nie widział, odpowiadały mu jedynie głosy na górze, słyszał tupot stóp na molo. Szukał dalej, wpatrywał się w mrok i mgłę, wypatrywał ruchu w ciemnej wodzie. Tylko ciemność... Gra cieni pod molo... Z daleka docierała tylko łuna świateł wesołego miasteczka, która sprawiała, że mgła nabierała przedziwnych kolorów. Jak nie z tego świata. Jennifer zniknęła. Sprawdził wszystkie filary, wpatrywał się w ciemność, cały czas mając wrażenie, że śmierć czai się w pobliżu. Trzymając się wspornika, wołał jąraz za razem, ale w odpowiedzi słyszał jedynie echo własnego głosu. Gdy oderwał się od słupa i ruszył do brzegu, poczuł upiorny dotyk ryby. Serce mu biło na myśl, że znajdzie Jennifer martwą, bo skoczyła, martwą, bo przed nim uciekała. A najpierw sama cię tu zwabiła... to jej plan. Nie miej wyrzutów sumienia... jeszcze nie. Zresztą jej tu nie ma. Jesteś sam. Głosy nad głową przybierały na sile, było ich coraz więcej, choć ze względu na mgłę wydawały się niesamowite, bezcielesne. Nie ma jej tu. i nigdy nie było. Wszystko sobie wyobraziłeś. Czerwona sukienka to symbol. Jennifer, która skacze w bezdenną czerń z upiornego molo... Dobry Boże, co z nią? Teraz wyraźnie słyszał krzyki na molo. – Widziałem go, mówię wam. Facet skoczył! – Widziałeś? W takiej mgle? – Tak! Jakiś wariat skoczył z poręczy. – Z poręczy, powiadasz. Barney, znowu piłeś. – Na rany boskie, mówię wam, jakiś facet skoczył z molo! – Nic tam nie ma. – A skąd wiesz? We mgle nie widać. – Barney obstawał przy swoim. – Już dzwoniłem, policja zaraz tu będzie. Dobrze, pomyślał Bentz. Przyda mu się pomoc. Wypłynął spod molo, pozwolił, by fale doniosły go do brzegu. Z ulgą powitał światła i wycie syren tuż koło plaży. Wychodził z wody, gdy padło na niego światło latarki. – Jest! – A nie mówiłem? – zawołał Barney Na molo wybuchły krzyki. Wszystkie inne odgłosy zagłuszało coraz bliższe wycie policyjnych syren. Bentz człapał po plaży, dygocząc z zimna. Odwrócił się i spojrzał na morze. W oddali płonęła miejska łuna świateł, diabelski młyn odbijał się w lśniącej wodzie. Znowu pomyślał o Jennifer w zimnej, ciemnej zatoce. Czy kryje się w mroku, śmieje z niego, zadowolona, że sprowokowała go do skoku? A może tonie, bo zaplątała się w wodorosty, i niewidzącym martwym wzorkiem wpatruje się w niebo, unosząc się w wodzie w obłoku czerwonej sukienki? Na miłość boską, weź się w garść! Otarł twarz dłonią. Ku niemu biegło kilka osób. Pierwsza była para, którą wcześnie widział na molo. – Człowieku, nic ci nie jest? – Chłopak miał ze dwadzieścia lat, spod czapeczki wysuwały się niesforne loki. Wydawał się naprawdę przejęty. – Ma ktoś koc albo coś do przykrycia? –