Zamknął drzwi i wskoczył na siedzenie woźnicy. Chwilę później pojazd ruszył z
turkotem. Alexandra odchyliła głowę na oparcie i rozpłakała się. Prawie całą noc spędziła na użalaniu się nad sobą, ale tylko nabawiła się bólu głowy. Płacz niczego nie zmienił. Zakochała się w mężczyźnie, który nie wierzył w miłość. Nie mogła jednak poślubić kogoś, kto chciał się z nią ożenić tylko dla wygody i żeby zrobić na złość krewniaczkom. Powóz skręcił za róg i chwilę później za następny, Miała nadzieję, że Vincent się nie zgubi, jadąc do celu okrężną drogą. Wcale jej się nie spieszyło, ale wiedziała, że im wcześniej zacznie pracę, tym prędzej zapomni o przystojnym, upartym i nieznośnym Lucienie Balfourze. Parę minut później karoca się zatrzymała. - Jesteśmy na miejscu, panienko - zawołał Vincent. Drzwi się otworzyły, Szekspir zamerdał ogonem i wyskoczył. Alexandra wyjrzała i... zobaczyła znajomy tył Balfour House. - Co... Ciemna tkanina spadła jej na głowę i plecy. Jakiś człowiek chwycił ją w pasie, unieruchomił ramiona i wyciągnął z powozu. Nim zdążyła krzyknąć, duża dłoń zamknęła jej usta. Pies warknął i męski głos, chyba Vincenta, go uci¬szył. Później ktoś przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął schodzić w dół po skrzypiących schodach, w dodatku wąskich, bo dwa razy uderzyła nogami o ścianę. Gdy wyrwał się jej okrzyk bólu, niosący za¬klął cicho. W końcu rzucił ją na coś miękkiego i wygodnego. Leżała chwilę bez ruchu, nasłuchując. Nagle wskoczył na nią Szekspir i próbował polizać jej twarz przez gruby materiał. Na pół uduszona i wściekła zerwała z siebie szmatę i usiadła. Odgarnęła potargane włosy z twarzy i zobaczyła swojego porywacza. - Lucien! - krzyknęła. - Na litość boską, co ty... - Uprowadziłem cię - oznajmił spokojnie. - I twojego pieska również. Gdy wstała, cofnął się przezornie. - Nie! Zmierzyła wzrokiem Vincenta i Thompkinsona, a następnie wróciła spojrzeniem do Kilcairna. - Owszem. I wrzaski nic ci nie pomogą. - To niedorzeczne! Ruszyła do najbliższych drzwi, ale zastąpił jej drogę. - Może sytuacja wydaje się trochę dziwna, ale mówię całkiem poważnie. - Gdzie ja jestem? - W mojej piwnicy win. Zapasowej, żeby być dokładnym. - W piwnicy win. Oczywiście. - Odwróciła się twarzą do niego. W jej oczach oprócz gniewu malowało się zaskoczenie. - Łoże z baldachimem? To... - Ze złotego pokoju. Wiedziałem, że ci się podoba. - W porządku. - Skrzyżowała ramiona na piersi. - A czy mogę się dowiedzieć, dlaczego umieściłeś mnie w piwnicy? Wreszcie jakieś rozsądne pytanie. - Thompkinson, na górę. Vincent, wracaj do karocy i pokręć się jeszcze trochę po mieście. Wychodząc, zamknijcie drzwi. Stajenny i lokaj czym prędzej spełnili polecenie. Obaj z pewnością czuli ulgę, że uszli przed gniewem panny Gallant i jej ostrym językiem. Tymczasem Lucien przygotował się na czekającą go awanturę. - Ciekawe - stwierdziła Alexandra ironicznym tonem. - Najpierw zmusiłeś służących, żeby ci pomogli w uprowadzeniu bezbronnej kobiety, a teraz ich odsyłasz, żeby nie usłyszeli wyjaśnień. A może już je znają? - Wiedzą, że chodzi mi o twoje bezpieczeństwo. Zważywszy na twoją niezależność, najlepiej je zapewnić, trzymając cię pod kluczem. - A dlaczego tak ci na nim zależy? Chyba nie z powodu bzdur, które rozpowiada lady Welkins? W Hampshire byłabym całkowicie bezpieczna. - Rozejrzała się po ciemnej piwnicy.