tylko trąb anielskich brakuje do uwertury na
Dzień Sądu. – Gdyby co, oddaj pieniądze Rozumowskiemu. On trzyma mój testament. – Jakie znowu pieniądze? – Mówiłem: te, co je dziś od ciebie wygram. 24/86 – The king of infinité space znów śni na jawie! – krzyczy entuzjastyczny na co dzień i od święta hrabia Sławoj Rozumowski. Siada obok Podhoreckiego i wbija się ustami w rżysko na jego policzku. – O wilku mowa – cieszy się Gruszczyński. – Sławoj, bądź mi świadkiem: ja pamięć mam krótką, ale papiery zbieram, to i wiem, że Podhorecki się do końca życia nie odegra. Nawet jakby Rothschilda puścił z torbami, długów nie spłaci. A jak ja mu jeszcze za szampitra i wino policzę… – Nie bądź taki skąpy, Gruszczyński. The plays the thing – śmieje się Rozumowski; na paryskim bruku nabrał awersji do wszystkiego co francuskie i z zakurzonego polskiego artylerzysty przepoczwarzył się w wykrochmalonego angielskiego dandysa. – Spaliłbyś te swoje archiwa. Wystarczy, że 25/86 Sûreté kolekcjonuje każdy świstek. Więcej zebrali teczek, niż dusz jest w Paryżu. – Hej, un Dandy, na ciebie nic nie mają, boś manekin bez duszy – wtrąca ze swoim półksiężycowym śmiechem Podhorecki, wpatrując się w starannie przystrzyżone bokobrody Rozumowskiego, jego haftowaną kamizelkę, ciężki węzeł krawata i herbacianą różę, która wygląda, jakby wciąż tkwiła w rabacie. Nawet nogawki jasnych kraciastych spodni, opinających patykowate nogi hrabiego, nie są uwalane. Paryski brud się go nie ima. – Ty za to masz teczkę grubą jak Gruszczyński – odparowuje Rozumowski. – Ale patrzcie, ten tutaj na szpicla idealnie się nadaje! – wykrzykuje i w ten sposób zwraca oczy przyjaciół w stronę falującej kotary. – Niech mnie Matka Boska Częstochowska, Ostrobramska i Najrozmaitsza broni. – 26/86 Wyłaniający się z jej fałd ksiądz Ignacy Dzieżyński żegna się z rozmachem. Jakby sam siebie okładał dłońmi wielkości nagrobków. – Ty sobie z agentów nie rób śmiszków, bo tu się niezła awantura szykuje. Moskiewska ambasada knuje ponoć nową prowokację, żeby naszych do reszty poróżnić.