Matthew zrozumiał, że to, co czuje, bynajmniej nie jest wytworem
jego wyobraźni. Nie chciały go tutaj. Sylwia przywiozła je ze swego mieszkania oddalonego zaledwie o półtora kilometra razem z bagażami i powitalnym bukietem kwiatów. Trzy dziewczynki grzecznie się uśmiechały, spełniały polecenia matki i babki, ale ich uśmiechy nie przypominały już tamtych ze Szwajcarii. Były - jak uświadomił sobie z przykrością Matthew - maskami. Może z wyjątkiem Chloe. - Podoba ci się? - spytała po paru minutach od wejścia. - Lubisz nasz dom? Słówko „nasz" zdawało się go wykluczać, chociaż Matthew wiedział, że użyła go w dobrej intencji. Chloe wciąż była do pewnego stopnia dzieckiem, pokazującym przyjacielowi swoje terytorium. Przy czym „przyjaciel" to - jak ufał Matthew - najistotniejsze słowo w tej sytuacji. Konfrontacja z Imogen nastąpiła dwadzieścia minut później, kiedy stał w tylnym ogrodzie i przyglądał się z uwagą Aethiopii, puszczając wodze swej architektonicznej wyobraźni. Właśnie zastanawiał się, jak przedstawiała się na desce projektanta elewacja, kiedy Imogen zadała mu prawie identyczne pytanie: - No? Co powiesz o naszym domu? Tym razem owo „naszym" zabrzmiało zupełnie inaczej. Spojrzał jej w oczy - piwne, w przeciwieństwie do siostry prawdopodobnie odziedziczone po ojcu - w nadziei, że odnajdzie w nich wyraz niepewności, może nawet podejrzliwość. Bóg wie, że potrafiłby to zrozumieć, pojąć brak zaufania spowodowany kosmiczną szybkością, z jaką zawarł małżeństwo z jej matką. Ale to, co zobaczył, nie było tylko brakiem zaufania czy podejrzliwością. 24 W tych oczach czaiła się wrogość, jawna, bezapelacyjna wrogość, tak skoncentrowana, że w pierwszej chwili zaparło mu dech. Nie zważaj na to. Łatwiej pomyśleć, niż wykonać. Jesteś dorosły. - To cudowny dom - odpowiedział na jej pytanie. - Musicie go bardzo kochać. - Owszem. A szczególnie kochał go mój ojciec. Oczekiwał czegoś takiego. Nie potrzebował Ethana, by przewidzieć nieuniknioną konfrontację ze zmarłym Richardem Waltersem. To normalna reakcja u nadal pogrążonej w żalu młodej dziewczyny, bo przecież gdy chodzi o stratę ojca, trzy lata to zaledwie kropla w morzu czasu. - Wiem. Twoja mama mi o tym mówiła. - Czy powiedziała ci także, jakim był fantastycznym ojcem? - Owszem, powiedziała. - Matthew nabierał tchu, by rozpocząć proces dodawania otuchy, co, jak się spodziewał, miało stać się w najbliższych miesiącach próby jego chlebem powszednim, ale Imogen udaremniła ten zamiar w zarodku. - Wiem - ucięła. - Nie chcesz go zastępować. - Nigdy bym nie potrafił. - Właśnie. I daruj sobie tę całą ściemę, że niby tak strasznie chcesz być naszym przyjacielem. - Nawet jeśli to prawda? - Skoro już mówimy o prawdzie... - W oczach nastolatki błysnęła