- Tylko tyle wolno mi powiedzieć.
- Rozumiem - powiedziała Rainie. - Telefony. Pani należy do kawalerii. Agentka nie odpowiedziała od razu. Potem skinęła wolno. Rainie odpowiedziała tym samym. Jeszcze raz przyjrzała się agentce i to, co ujrzała, sprawiło, że poczuła się mała i mało znacząca. Nie surowy garnitur, lecz profesjonalny ubiór, który dobrze skrywał broń. Nie poważną fryzurę, lecz taką, która pozwala skutecznie ścigać najgroźniejszych kryminalistów. Nie surową twarz, lecz inteligentną twarz kobiety sukcesu. Krótko mówiąc, stuprocentowa, doskonale wyćwiczona agentka federalna. Naprzeciwko niej Rainie, świeżo upieczony prywatny detektyw, wyrzucona z policji, bo kiedyś została zmuszona, żeby kogoś zabić. To był świat Quincy'ego. W tej chwili Rainie pożałowała, że wtargnęła do niego. - Pójdę już - powiedziała. - Powiem mu, że pani tu była. 93 Ramie przygryzła dolną wargę. To oczywiste, że agentka o wszystkim mu powie. Na tym polegała jej praca, a agentka najwyraźniej była jej oddana. - Dobrze. Tymczasem spróbuję namierzyć go w biurze... - W Quantico. - Tak, Quantico. - To baza piechoty morskiej. - Wiem, że to baza! Agentka znów zaprezentowała uśmiech przypominający grymas. Ponownie przyjrzała się Rainie, a wyraz jej twarzy wskazywał, że się rozczarowała. Chrzanić to! Rainie nawet się nie pożegnała. Odwróciła się, wsiadła do samochodu i szybko wyjechała z posiadłości Quincy'ego. - Cholera, wiedziałam! - wymamrotała chwilę później. Znowu myślała o nocach, których nie da się już przywrócić. Kolejny raz przyznała przed samą sobą, że przed przeszłością nie da się uciec. Niektórzy ludzie dojrzewają, żeby zostać agentami federalnymi. A inni? - Chrzanić to!-rzuciła jeszcze raz. Rainie powinna była zrezygnować, kiedy jeszcze miała wyprzedzenie. Znalazła zjazd do Quantico, a potem przez kwadrans jechała krętą drogą. Po obu jej stronach rósł gęsty las. Wzdłuż drogi w zwartej formacji biegali żołnierze, a ciszę co chwilę przerywały odgłosy wystrzałów. Minęła kilka identycznych budynków. Wjeżdżała dalej na teren bazy i coraz bardziej czuła się jak intruz w prywatnym klubie Wuja Sama. Nikt jej nie zatrzymywał. Nikt nie pytał o dokumenty. Nie była pewna, czy powinna się cieszyć czy martwić. Nagle teren bazy się skończył, a przed nią pojawił się posterunek wartowniczy. Najwyraźniej ktoś doszedł do wniosku, że marines mogą pilnować się sami, ale akademia FBI wymaga szczególnej ochrony. Rainie zatrzymała się przy posterunku, gdzie wartownik o srogim wyrazie twarzy zanotował jej nazwisko, przyjrzał się jej licencji i powiedział, że nie może wjechać na teren. Jeszcze raz podała nazwisko i pomachała licencją, a on jeszcze raz powtórzył swoje. - Niech pan posłucha. Jestem współpracownicą agenta specjalnego Pier¬ ce'a Quincy'ego - spróbowała. Próba ta nie zrobiła wrażenia na srogim strażniku. - Nie chcę mieć stałego wstępu - spróbowała jeszcze raz. - Czy tu nie wydaje się jednorazowych przepustek? Dowiedziała się, że dostałaby przepustkę gościa, gdyby wcześniej podano mu jej nazwisko. Oczywiście, wraz ze stosownym zezwoleniem. 94 - Więc co, do cholery, mam teraz zrobić? Zaraz, zaraz...! - uniosła ręką